wtorek, 10 maja 2016

Będę żyć. (2)


Gatunek: komedia romantyczna.
Rodzaj: opowiadanie.
Typ: fluff, angst.
Zamówione przez: Nie_Lucy.


Po chwili staliśmy ze sobą twarzą w twarz.   Przez chwilę trwaliśmy w niezręcznej ciszy, ale postanowiłam ją przerwać.  Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam:
-Co masz mi do powiedzenia?- spytałam.
-Jestem...-zatrzymał się na chwilkę.- chory...
Nogi zaczęły się pode mną uginać.
-Nieuleczalnie...- dokończył.
Po moim policzku spłynęła łza, a ciało przeszył nieprzyjemny dreszcz.
-T-to znaczy, że....- popatrzyłam na niego oczami pełnymi łez.
-Nie zostało mi dużo czasu i pragnę te ostatnie chwilę spędzić z tobą.   Mam nadzieję, że nawet gdy odejdę będziesz o mnie pamiętać i czasem popatrzysz w niebo szukając mnie jako gwiazdy święcącej najjaśniej specjalnie dla ciebie.   Nie bój się...  Może ciała nie będą już razem, ale dusze pozostaną ze sobą na zawsze.   Przypomnij sobie te słowa, gdy już mnie przy mnie nie będzie i pamiętaj...  Kocham cię tu i kochać będę tam.- wskazał palcem na rozgwieżdżone niebo.
Przez chwilę nie wzięłam tego na poważnie.  Myślałam, że to wszystko jest kolejnym, nieudanym żartem Hoshiego.
-Żartujesz, tak?- uśmiechnęłam się ironicznie.  W głębi duszy miałam nadzieję, że to kłamstwo.  Czekałam aż się zaśmieje i zacznie przede mną uciekać.  On tylko spuścił wzrok i westchnął.
-Niestety...- nadal patrzył na podłogę.- Chciałbym ci tylko powiedzieć, że cię kocham.  Kocham całym swoim serduszkiem.  Gdybym mógł oddałbym wszystko, za to by być tu nadal z tobą.  Ale bóg postanowił zabrać mnie i ja nie mam nic do gadania.  Będę o ciebie dbał i cię pilnował...  Ale mam do ciebie prośbę.

Popatrzyłam na niego oczami pełnymi łez oczekując odpowiedzi.
-Nie zapomnij o mnie.- z jego lewego oka wypłynęła łza.  Szybko ją otarł i z trudem się uśmiechnął.
-Czy ty myślisz, że możesz teraz tak po prostu odejść?!  Zakochałam się w tobie, a ty przysiągłeś być ze mną do końca życia żeby teraz poddać się bez walki?!  Pomyśl co ja będę przeżywać bez ciebie!  Będę cierpieć coraz bardziej z każdą mijającą sekundą, aż w końcu tęsknota zawładnie mną całkowicie i też zniknę z tego świata!  Chcesz tego?!- krzyknęłam pod wpływem emocji.

-Nie...- powiedział ledwie słyszalnie patrząc na swoje sznurówki.
-Spójrz na mnie!- powiedziałam roniąc łzę za łzą.- Chcesz tego?- zapytałam raz jeszcze.
-Nie.- powiedział już nieco głośniej.
-W takim razie żyj.- powiedziałam i pobiegłam nad rzekę by trochę ochłonąć.
-Będę żyć.- szepnął.


___



 Moje kontakty z Hoshim się pogorszyły.   Rano wymieniamy się krótkim ''Dzień dobry'', a resztę dnia spędzamy w nieprzyjemnej ciszy.  Denerwował mnie fakt, że nie wiem co i jak z jego badaniami, więc postanowiłam zapytać.
-To...  Jak poszło z badaniami?- powiedziałam powoli.
Ten popatrzył na mnie przerażonym wzrokiem i zamrugał kilka razy.
-T-ty się do mnie odezwałaś?!- przeraził się.- Nareszcie!
Krzyknął i rzucił się na mnie.
Chyba nie zauważył, że trzymałam w ręku (jeszcze pełny) kubek z kawą.
Aby się bronić wylałam na niego zawartość, a ten syknął z bólu.
-O matko!  Przepraszam!  Nie chciałam, to...  Samoobrona!  Nie przemyślałam tego!- zaczęłam panikować, a Hoshi poprosił, żebym przyniosła piankę na oparzenia.
Szybko pobiegłam do kuchni i zajrzałam do szafki z lekami.  Nie było jej tam.  
''Skończyła się?  Niemożliwe...''- pomyślałam i zaczęłam swoje poszukiwania.
Przeszukałam chyba każdy zakamarek naszego domu, ale nigdzie jej nie znalazłam.
Zmęczona poszłam do Soonyoung'a by powiadomić go o swojej porażce.
Weszłam do salonu i zobaczyłam Hoshiego leżącego na kanapie.
-Już cię nie boli?- zapytałam zdziwiona.
-Nie, bo posmarowałem sobie maścią.- uśmiechnął się niewinnie.- Pomyślałem, że zanim ty znajdziesz piankę to ja już 100 razy zdążę posmarować maścią.
Byłam bardzo wściekła.  Miałam ochotę mu urwać głowę, ale zamiast tego powiedziałam cicho:
-Obyś się smażył w piekle, Soonyoung.- i ruszyłam w kierunku mojego pokoju.
Przechodząc przez futrynę drzwi usłyszałam jeszcze ciche: ''Nawzajem''.
Mimowolnie się uśmiechnęłam i powróciłam do wykonywania poprzedniej czynności.


Po kilku minutach usłyszałam głośny huk.
Niczym gazela pobiegłam do salonu.
Widok, który tam zastałam na zawsze pozostanie w mojej pamięci.
Lampa, która wcześniej stała pod ścianą teraz leży w kilku kawałkach na podłodze.
W ekran telewizora wbity jest pilot, a komoda przewrócona jest do góry nogami.
Biurko nie ma jednej nogi, bo leży na półce z książkami.
A najlepsze jest to, że Hoshi leży zdezorientowany na podłodze przygnieciony przez żyrandol.
Nie mogąc powstrzymać śmiechu zapytałam:
-Co zrobiłeś?
-Ja?  Nic...  Próbowałem tylko przełączyć kanał w telewizorze.- powiedział cicho- Zdejmij to ze mnie!
Powiedział i pokazał gestem na żyrandol.   Niestety, sprawność fizyczna to nie moja bajka i jedyne co mi się udało zrobić to stłuc żarówkę.
-Duszę się!- krzyknął charakterystycznie łapiąc oddech.
-Czekaj!  Zadzwonie po Joshue!- powiedziałam i szybko pomaszerowałam po telefon.
Po kilku minutach zjawił się gość.  Wszedł do pomieszczenia i trochę zdziwiony powiedział.
-Opowiecie mi o tym kiedy indziej...- zaśmiał się i zciągnął z Soonyounga żyrandol.
-Dzięki za pomoc, Jaśku.- zaśmiał się.
-Jeszcze raz tak do mnie powiedz to ci lampką pierdolne.- również się zaśmiał.
Zaprosiliśmy Joshue na drinka, a ten niespodziewanie się zgodził.
Pewnie ma ciężki dzień i musi odreagować...  Mniejsza.
Zasiedli wygodnie do stołu, a ja poszłam przygotować napoje gdy usłyszeliśmy dzwonek do drzwi.



[NOTKA AUTORA]
Nie wiem, czy nie zawiesić tego opowiadania ;//  Jakoś nie mam weny, a co gorsza rozdziały wychodzą do dupy :pp 

czwartek, 28 kwietnia 2016

Będę żyć. ~1

   

Gatunek: komedia romantyczna
Rodzaj: opowiadanie
Typ: fluff, angst
Ilość słów: 1112
Zamówione przez: Nie_Lucy

Siedziałam właśnie z Hoshim na sofie, gdy po mieszkaniu rozbrzmiał dzwonek do drzwi.
-Pójdę otworzyć...- mruknął, nie widząc reakcji z mojej strony.
  Zrobiło mi się trochę zimno, więc postanowiłam przynieść sobie kocyk z mojego pokoju.  Otuliłam się nim i wróciłam do salonu.   Zobaczyłam Hoshiego siedzącego przy stole, który trzymał w dłoniach niedużą kartę, a po jego polikach spływały....  Łzy?
  Nie pytając o nic, przytuliłam go.   Jego cichutkie łkanie zamieniło się w głośny szloch.
-Co się stało?- zapytałam gładząc go po roztrzepanych białych włosach.
-P-przyszły moje wyniki badań....- w tym momencie moje serce zaczęło bić szybciej....
-I-i co?- ponagliłam go po braku odpowiedzi.
-Mam...-przełknął głośno ślinę- Niedobór witaminy D....
  Moje ciało zawładnęła złość.   W jednej chwili wazon, który stał obok mnie uderzył go w głowę.
Potem widziałam tylko zamglony obraz krwi, karetki, trumny i czerwonych róż.
Obudziłam się zalana zimnym potem i z trudem łapałam oddech.
Nie wiedziałam co ten sen oznaczał, ale nie należał on chyba do tych najmilszych.
Szybko sięgnęłam po telefon i sprawdziłam godzinę.
‘’2:45’’- pomyślałam i odłożyłam przedmiot na miejsce.   Chociaż próbowałam, nie udało mi się zasnąć.
Włączyłam więc dramę i zrobiłam kubek ciepłego mleka z miodem.   Zawsze tak robiłam, kiedy nie mogłam odpłynąć do pięknej krainy snów.
Siedziałam w salonie przykryta mięciutkim kocykiem, który dostałam na 5-ąte urodziny od taty.   Teraz, gdy go już nie ma, przytulając ten kocyk wyobrażam sobie, że jej ojciec nadal jest ze mną i wysłucha lub przytuli mnie kiedy będę tego potrzebować.   Wiem, że tata jest w lepszym miejscu i jest moim aniołem stróżem, ale nawet posiadając tę wiedzę nie jestem w stanie bez niego żyć...  Potrzebuję  go.  Chociaż raz chciałaby poczuć, że jest dla kogoś ważna…  Stop!  Wróć…   Chociaż raz chciałabym poczuć,  że jestem ważna dla kogoś zdrowego psychicznie....  Zamiast tego bóg zesłał mi człowieka, który ma zeza, 3 chromosom, alzheimera, touretta i nie wiadomo co jeszcze.  On jest…   Skupiskiem wszystkich chorób, fizycznych i psychicznych, w jednym.   Jednym słowem, jest idiotą.  Ale…   Moim idiotą.
     Obudziłam się w salonie z laptopem na kolanach.
‘’Która to godzina?’’- pomyślałam i spojrzałam na zegarek.-‘’Dopiero 6:00?’’- zdziwiłam się.
Wiedziałam, że gruby zapyziały leń, który ma pierdolca jeszcze śpi, więc poszłam zrobić śniadanie tylko dla siebie.   Może być tak, że będzie spał do wieczora, co jakiś czas chodząc do kibelka, a jeśli zrobię śniadanie też dla niego jedzenie się zmarnuję, no więc postanowiłam, że będę oszczędna.
   Usiadłam przy stole i napisałam do przyjaciółki, jednocześni biorąc łyk kawy.
-‘’Hej, Meiumi.   Niestety, muszę odwołać nasz dzisiejszy wypad do parku, ale mam do zrobienia coś ważnego.  Może następnym razem ;)’’
-‘’Um…  No, dobra…  Pójdę sama, pa. :)’’
  Po przeczytaniu tej wiadomości już wiedziałam, że mam przerypane.  I to bardzo.
 
     Popijałam sobie spokojnie kawkę zagryzając kanapką z dżemem, gdy usłyszałam czyjeś, bardzo leniwe, kroki.   Nie chciałam wierzyć, że to Hoshi tak wcześnie wstał.   A jednak.
-Czemu tak wcześnie wstałeś?- zapytałam siadając przed nim przy stole.
-Zapytaj mnie za pół godziny, bo cię nie rozumiem...- powiedział i przetarł lewą dłonią.
A no tak...  Hoshi jest typem osoby: ''Rano nie wiem nawet jak mam na imię''.   To znaczy, że gdy się go budzi trzeba mu dać czas na ogarnięcie się, bo inaczej cały dzień będzie opryskliwy i arogancki.
Ja przywykłam do jego ''potrzeby'', ale gdy czasami nocuje u mnie koleżanka i pyta go rano czy chce kawy on odpowiada:
''56'' albo ''gdzie mój dżem, mamo?...''
Często mi mówiła, żebym poszła z nim do psychologa, ale jej odpowiadałam, że on tak po prostu ma.
Ona patrzyła na mnie tak jakbym była jakimś pająkiem i nie odzywała, aż do ogarnięcia się Hoshiego.
No, ale czego ja mogę oczekiwać od takiego zapyziałego kartofla, co?
Jedynie miłości...
Do frytek.

***

 Od mojego koszmaru minął tydzień.  Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że od jakiegoś czasu Hoshi chodzi przygnębiony.  Chcąc jak najprędzej dowiedzieć się co tym razem go trapi, zapytałam:
-Coś się stało?
-Nie… A czemu?- odpowiedział bez chęci do życia.
-No bo jesteś jakiś taki, nieswój…
-Bo widzisz…  Życie przemija raz, dwa.  Nie ma czasu na smutek czy rozpacz.  Liczy się każda sekunda.  Więc pamiętaj…  Nigdy nie trać nadziei, że kiedyś będziesz szczęśliwa.  Nawet jeśli mnie zabraknie, bądź silna i nie załamuj się.  Nie pozwalam ci.- po jego policzku spłynęła łza, a na ustach pojawił się ironiczny uśmiech.
Nie wiedziałam jak mam na to zareagować, więc oparłam się o jego bark i cicho szepnęłam:
-Nigdy się nie załamie, bo zawsze będę z tobą.
-Miejmy taką nadzieję…- pocałował mnie lekko w nosek i objął ramieniem.
Całe to zdarzenie przypominało sen.  Sen, który nie kończył się dobrze.  Bałam się tego co się stanie, ale nie chciałam dopuszczać do siebie złych myśli.

   Z czasem Hoshi robił się coraz słabszy.   Nie miał siły nawet na to, aby sam przejść z salonu do kuchni.  We wszystkim mu pomagałam, ale nie wiedziałam co mu tak naprawdę dolega.  Już od kilku dni zbierałam się w sobie, aby go o to zapytać, ale nie byłam gotowa.  A raczej, bałam się odpowiedzi i tego jakie poniesie ona ze sobą skutki.   Całe nasze życie może się zmienić...  Chociaż...  Ono już się zmieniło.  On nie jest już tym dawnym, wesołym i głupim Hoshim, którym się zauroczyłam...  Jest przygnębiony i zamknięty w sobie.   Nie opowiada już tych wspaniałych żartów (które śmieszą tylko jego) i prawie wcale się nie uśmiecha.  
Postanowiłam, że muszę jak najszybciej dowiedzieć się prawdy.   Zrobię to teraz.
Schodziłam po schodach wolno i cicho stawiając kroki.   Przez chwilę zastanawiałam się jeszcze, czy aby na pewno chcę poznać odpowiedź, ale moje serce kazało mi to zrobić.
Kierowałam się do salonu, który jest ostatnio najczęstszym miejscem pobytu Hoshiego.
Skryłam się za futryną drzwi i podsłuchałam kawałek jego rozmowy telefonicznej.
-Nie, nie powiedziałem jej jeszcze...   Nie wiem, jak to odbierze dlatego czekam na odpowiedni moment...   Masz rację...  Idę do niej, teraz...- powiedział i powolnymi ruchami podniósł się z kanapy, ubrał przesłodkie kapciuszki w króliczki i pocierając oko szedł w moim kierunku.
Po chwili staliśmy ze sobą twarzą w twarz.   Przez chwilę trwaliśmy w niezręcznej ciszy, ale postanowiłam ją przerwać.  Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam:
-Co masz mi do powiedzenia?- spytałam.
-Jestem...-zatrzymał się na chwilkę.- chory...
Nogi zaczęły się pode mną uginać.
-Nieuleczalnie...- dokończył.
Po moim policzku spłynęła łza, a ciało przeszył nieprzyjemny dreszcz.
-T-to znaczy, że....- popatrzyłam na niego oczami pełnymi łez.
-Nie zostało mi dużo czasu i pragnę te ostatnie chwilę spędzić z tobą.   Mam nadzieję, że nawet gdy odejdę będziesz o mnie pamiętać i czasem popatrzysz w niebo szukając mnie jako gwiazdy święcącej najjaśniej specjalnie dla ciebie.   Nie bój się...  Może ciała nie będą już razem, ale dusze pozostaną ze sobą na zawsze.   Przypomnij sobie te słowa, gdy już mnie przy mnie nie będzie i pamiętaj...  Kocham cię tu i kochać będę tam.- wskazał palcem na rozgwieżdżone niebo.


[NOTKA AUTORA]

Wiem, że dawno nic nie wstawiałam, ale wena se poszła.... :<     Na szczęście wróciła i teraz postaram się codziennie coś dodawać :}    Przypominam, że można składać zamówienia na opowiadania (dowolnych osób i zespołów) w komentarzach i na mail'u (znajdziecie go w zakładce ''zamówienia'')




sobota, 16 kwietnia 2016

Ostatnia gwiazda właśnie zgasła. (2)


Gatunek: romans, tragedia.
Typ: opowiadanie.
Rodzaj: angst.
Zespół: Astro.


   Poszliśmy do pobliskiej kawiarenki.  Nie wiedziałem co mam powiedzieć, więc przez chwilę siedzieliśmy w absolutnej ciszy, ale przerwał ją niski głos kelnera.
-Co chcą państwo zamówić?- długopis, który trzymał w ręku zbliżył do kartki dając nam znak, że jest gotowy do przyjęcia zamówienia.
-Ja poproszę bez glutenową latte, a dla pani cappucino z mlekiem i jedną łyżeczką cukru.- powiedziałem pośpiesznie, nawet nie spoglądając na Mi Nyu.
Gdy kelner odszedł dziewczyna niemal krzyknęła:
-J-jak...  Skąd wiedziałeś?!
-No widzisz.  Wiem dużo rzeczy o tobie...  Jeszcze się przekonasz.- starałem się zmanipulować głos, aby był nieco tajemniczy, przy tym symbolicznie podnosząc lewy kącik ust do góry.
Mi przez chwile patrzyła na mnie z lekką zgrozą, ale potem szczerze się zaśmiała.
-Śmieszny jesteś, wiesz?- śmiała się coraz głośniej.
-Naprawdę?  Dlaczego?- również się uśmiechnąłem.
-Bo jesteś taki tajemniczy...  Mnie to śmieszy i wiesz co?  Lubię śmiesznych facetów.- mrugnęła mi porozumiewawczo po czym się zaśmiała.
-W takim razie patrz jaki jestem śmieszny!- wstałem i wziąłem do ręki widelec.  Stanąłem na krześle na jednej nodze i położyłem widelec na nosie.  Niestety, straciłem równowagę i spadłem na ziemię, wprost na kelnera.  Kelner jak to kelner, niósł tacki z jedzeniem.  Jedna uderzyła w głowę jakiegoś łysego faceta, a druga przykleiła się do sufitu.  Jednak na ziemi obowiązuje nas grawitacja.  Tacka przyklejona wcześniej do sufitu, wpadła do ogromnej misy z sokiem wiśniowym.  Ciecz rozlała się na podłogę, robiąc przy tym niemałe kałuże.  Pani sprzątająca biegła właśnie w kierunku przewróconego się kelnera, jednak nie zauważyła, że podłoga jest mokra i śliska od soku.  Zanim ktokolwiek zdążył mrugnąć już leżała jak stonka na zimnej posadzce.  Ja zdezorientowany i nie ogarniający co się wtedy stało patrzyłem przed siebie, tak naprawdę nie wiem na co.   Nagle za plecami usłyszałem cichy śmiech, który z czasem się nasilał.  Odwróciłem się.  To Mi Nyu się śmiała.   Pomimo zaistniałej sytuacji, mimowolnie też się uśmiechnąłem.   Jestem bardzo szczęśliwy, że mogłem znów zobaczyć jej przepiękny uśmiech.  Nie ma teraz znaczenia, że będę musiał zapłacić za wszystkie spowodowane szkody.  Widziałem uśmiech Mi, to teraz liczy się najbardziej.

   Po wczorajszych zdarzeniach odprowadziłem dziewczynę do domu.   Nie chciałem żeby jej się coś stało po drodze. 
Teraz gdy życie dało mi i mojej miłości szansę na przetrwanie wydaje się, że będzie jeszcze milion takich szans....  Otóż nie.  Jest ona tylko jedna i ja nie mogę jej zmarnować i zrobię wszystko żeby tego dokonać!  Postanowiłem, że pójdę dzisiaj do baru, w którym pracuje Mi.   Miała właśnie zmianę, więc nie będę musiał na nią długo czekać.
Dotarłem na miejsce i zająłem miejsce przy stoliku.   Po chwili podeszła do mnie kelnerka, którą bardzo dobrze znałem.   Nie spojrzała na mnie tylko zapytała oschle co podać, więc odchrząknąłem lekko.  Nareszcie raczyła pojrzeć.
- Annyeonghaseyo!- ukłoniła się i uśmiechnęła.- Co cię tu sprowadza?
- Ty.- powiedziałem krótko i mrugnąłem znacząco jednym okiem.
Dziewczyna się zarumieniła i dodała.
- Za 20 minut kończę, poczekasz?
W jej głosie było słychać nutkę nadziei.
Udawałem, że się zastanawiam, choć tak naprawdę wiedziałem już w 100%, że zostanę.
Jej oczy przybrały smutny, ale słodki wyraz.
-Poczekam.- uśmiechnąłem się.
Dziewczyna odwróciła się do mnie tyłem i powiedziała cicho -ale na tyle głośno, że usłyszałem-: Jest!
Potem znów stała przodem do mnie.
- To widzimy się za chwilę.- uśmiechnęła się słodko.   Tak naprawdę, to każdy jej uśmiech jest słodki.  Nie....  Wszystko co robi, jest słodkie.

    Minęło 5, 10, 15, 20 minut, a Nyu jeszcze nie było.   Zacząłem się trochę niepokoić.   Gdy nie było jej już 30 minut poszedłem w stronę pomieszczenia służbowego.  Wszedłem do środka i zobaczyłem coś, co chciałbym raz na zawsze usunąć z pamięci.
Pod ściną leżało kilka kobiet i każda z nich była ubrana w ten sam strój jaki nosiła Mi, miały również siniaki i  rany na całym ciele.
-"To znaczy, że tu pracują...."- pomyślałem i poszedłem w kierunku magazunku.
Popchnąłem lekko drzwi, starając się o to żeby nie skrzypiały.  Dzisiaj mam wyjątkowe szczęście bo drzwi nie wydały ani jednego dźwięku.    Zobaczyłem jakiegoś faceta kopiącego niewinną dziewczynę zwiazaną grubymi sznurami i ustami zaklejonymi taśmą.  Zaraz, chwila.....  Ta znajoma sylwetka....  To Mi Nyu! 
Nie mogłem już trzeźwo myśleć.  W mgnieniu oka rzuciłem się z pięściami na gościa znęcającego się na moim skarbem.   Uderzałem go mocno nie zważając na to gdzie zadaję ciosy.   Pewnie już dawno bym go zabił gdyby nie to, że Mi zaczęła się dusić.   Prędko zadzwoniłem po pogotowie i wytłumaczyłem wszystko ratownikom.   Mówią że są mi wdzięczni, że tak szybko zareagowałem, ale to ja powinienem im dziękować na kolanach, że uratowali mój jedyny sens życia.   Nie wiem co by się stało, gdybym przybył za późno....

     Do szpitala jechałem karetką wraz z Nyu.  Trzymałem ją mocno za rękę, żeby czuła, że jest ktoś kto jej potrzebuje.  
    Niestety, Lee była nieprzytomna i lekarze natychmiast podłaczyli ją pod kroplówkę i jakieś pikające maszyny.   Spędziłem z nią całą noc wyczekując jej pobudki.  Nad ranem, a było to około 6/7 usłyszałem cichy pomruk niezadowolenia.   Natychmiast zerwałem się na równe nogi i spojrzałem na Mi.   Ona tylko się przewróciła na drugi bok i zasnęła znowu.   Było to bardzo urocze...  Ale nie po to czekałem całą noc na jej pobudkę, żeby teraz mnie olewała.
-Halo...  Księżniczko...- szturchnąłem ją lekko w ramie.
Dziewczyna syknęła z bólu.
Nie zauważyłem, że miała tam ogromnego siniaka.   Szybko cofnąłem rękę i spuściłem głowę.
-Nie bolało...- powiedziała i uśmiechnęła się.
-Dobrze się czujesz?- zapytałem z troską.
-Um...  Raczej, tak...-zastanowiła się chwilę.- Cieszę się, że tu jesteś i bardzo ci dziękuję, że mi pomogłeś.
-Jak mogłem ci nie pomóc?  Przecież cię kocham...- ściszyłem nieco głos.
-Słyszałam!- krzyknęła śmiejąc się.- Naprawdę nie wiem, skąd mnie znasz i dlaczego mówisz, że kiedyś ze sobą byliśmy, ale myślę, że....- nie dokończyła, bo do pokoju weszła pielęgniarka.
-Widzę, że już się pani obudziła.- powiedziała ciepło i się uśmiechnęła.- Potrzeba czegoś?
-Na razie nie, dziękuję.- odpowiedziała równie ciepło.
Gdy pielęgniarka wyszła powiedziałem:
-To co chciałaś mi powiedzieć?
-Myślę, że jesteś bardzo fajny i.....  chciałabym, żeby było tak jak kiedyś....  Tak jak mi opowiadałeś....- spuściła głowę w wyniku zawstydzenia.
-Spójrz na mnie.- powiedziałem stanowczo, a ona nie pewnie podniosła głowę.
Szybkim ruchem się do niej przybliżyłem i złączyłem nasze usta w pocałunku.
Po chwili się od niej odsunąłem i usłyszałem cichy pomruk niezadowolenia.
-Cieszę się, że w końcu to powiedziałaś.- uśmiechnąłem się szeroko.

   Dzisiaj dzień wypisu Mi Nyu.   Niby jej stan nie był niebezpieczny, ale wczoraj bardzo źle się czuła i postanowiła zostać w szpitalu jeszcze jeden dzień.   Właśnie składałem jej koszulkę, którą następnie chciałem włożyć do walizki, gdy usłyszałem głośny huk.   Przerażony wybiegłem z sali i spojrzałem w miejsce z którego dobiegał dźwięk.   Na ziemi leżała osoba z krwawiącą ręką, a obok niej leżał nóż ze smugami świeżej krwi.   Nie wiele myśląc podbiegłem do niej i zsunąłem z twarzy czarny kaptur.
-RYUEMI?!-krzyknąłem nie pojąć, dlaczego ona to zrobiła.
Ryuemi, to moja młodsza o rok siostra.   Od kilku lat nie mieliśmy ze sobą kontaktu, a ja zaczynałem myśleć, że już nigdy jej nie zobaczę.  A tu nagle niespodzianka.  Spotykamy się w szpitalu, wtedy kiedy ona próbuje popełnić samobójstwo.  Zastanawiam mnie... Dlaczego?...
Krzyczałem błagalnie o pomoc.   Bardzo szybko zjawili się lekarze i pielęgniarki.  Zabrali Ryuemi do sali operacyjnej na zszycie rany i zatamowanie krwotoku.
Czekałem z przejęciem przed salą na informację od lekarza.  Nagle drzwi się otworzyły i wyszła z nich dobrze znana mi postać.   Nie wiele myśląc rzuciłem się na nią.
-Co ty chciałaś zrobić?!  Dlaczego?! Myślisz, że jak odejdziesz to coś zmieni?  Otóż nie!   Nikomu nie zrobi różnicy, czy będziesz czy cię nie będzie...  Ale jest ktoś dla kogo jesteś ważna!  Ja!  Twój brat, który zawsze cię wspierał...  Ale ty wolałaś uciec z domu bez słowa i zostawić mnie samego...  Jeśli nadal chcesz uciekać od problemów, to proszę bardzo, idź.- powiedziałem i puściłem ją, ale ona przytuliła mnie jeszcze mocniej.
-Braciszku...  Ja naprawdę żałuję tego co zrobiłam...  Nie chciałam cię zostawiać, ale...- przerwała swoją wypowiedź.
-Ale?...
-Wiesz, że byłam wtedy młoda i głupia!- zaczęła szlochać, a ja próbowałem ją w jakiś sposób uspokoić.
Gdy jej płacz ustał, zaczęliśmy rozmawiać o tym co robiliśmy przez ten długi czas naszej rozłąki.
-Znalazłeś sobie kogoś?- zaśmiała się.
-Kogoś to mało powiedziane...  Znalazłem najpiękniejszą kobietę, z którą chcę być już do końca życia...  Nawet jej imię jest najpiękniejsze na świecie, Lee Mi Nyu.- powiedziałem.- Zaraz, zaraz....  Lee!  Dzisiaj ją wypisują!  Choć za mną!- krzyknąłem przejęty i złapałem siostrę za nadgarstek.



czwartek, 7 kwietnia 2016

"Ostatnia gwiazda właśnie zgasła" (1)

Gatunek: romans, tragedia.
Typ: opowiadanie.
Rodzaj: angst.
Zespół: Astro.



"Dlaczego mnie zostawiłaś...?  Byłaś najważniejszą osobą w moim życiu.... A teraz.... Gdy ciebie już nie ma, moje serce przepełnia pustka....  Ale wiedz, że....  Jesteś moją gwiazdą.....  Nawet jeśli dla innych zgasłaś, dla mnie świecisz najjaśniej."- pomyślałem i przejechałem palcem po jej zdjęciu.-"To wszystko moja wina.  Gdybym wredy szybciej zareagował, to auto by cię nie uderzyło!"
Złość, która we mnie krążyła była nie do zniesienia.  Wstałem z ławki i ruszyłem w kierunku wyjścia z katedry.  Odruchowo trzasnąłem drzwiami, ale nie zwarzałem na to.  Oddalałem się szybko ciągle patrząc w ziemie.   Nagle poczułem ból w klatce piersiowej i usłyszałem trzask książek.
-Um... Przepraszam....- powiedziałem drapiąc się po karku.
-Nic sięnie stało...- odpowiedziała wstając z ziemi.
Chwila... Znam ten głos..
Spojrzałem na nią...  To niemożliwe...
-Przecież... Przecież ty nie żyjesz....- powiedziałem cicho, ale na tyle głośno że to usłyszała.
-Ja? Stoje tu, prawda?- zaśmiała się.- A tak właściwie.... Znamy się?
-Chyba tak... Nazywasz się Lee Mi Nyu?
-No, tak.- uśmiechnęła się.
Po tych słowach coś we mnie pękło i szybkim ruchem ją przytuliłem.
-Mi... Wróciłaś do mnie....- powiedziałem mając łzy w oczach.
Dziewczyna mnie odtrąciła.
-Nie dotykaj mnie!  Widzę cię pierwszy raz w życiu, więc nigdy więcej tak do mnie nie mów!  ZBOCZENIEC!- krzyknęła i uciekła.
Stałem tam chwile, próbując pojąć co się przed chwilą wydarzyło.
Miałem mętlik w głowie.  Nie wiedziałem w tym momencie nawet jak mam na imię.  Dopiero, gdy wszystko sobie poukładałem ruszyłem w kierunku sali w której ćwiczy.
Spojrzałem do środka przez szerokie okno.  Była tam.  Układała właśnie choreografię do naszego ulubionego utworu.  Ukryłem sir za drzewem i dokładnie obserwowałem jej ruchy.  Każdy jej krok był perfekcyjny.  Lekki i spokojny, a zarazem uwodzicielski i pociągający.
"Pamiętam jak zawsze przychodziłem tu, by na ciebie popatrzeć.  Po treningu odprowadzałem cię do domu i żegnałem czułym uściskiem."- westchnąłem cicho wiedząc, że nic już nie będzie takie jak kiedyś.  Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem w kierunku mojego domu.  Po drodze zachaczyłem o kiosk z koreańską prasą.  Nie mogłem uwierzyć w to co tam zobaczyłem.
"Jak to?! 23.04?!  Przecież ten dzień już był... Dokładnie za 4 dni Mi Nyu będzie miała wypadek...- stałem osłupiały wpatrując się w gazetę.- Może Bóg postanowił dać mi szamse i uratować ją.  W takim razie zrobię wszystko, by żyła."- pomyślałem, chwyciłem pierwszy lepszy kalendarzyk i ruszyłem w stronę domu.   W mieszkaniu starałem się przypomnieć sobie jakie niebezpieczeństwa będą na nią czychać przez kolejne 4 dni.
"Jutro poślizgnie się na schodach w parku."- podrapałem się po głowie.

Jest juź kolejny dzień.  To dzisiaj Mi ma spaść ze schodów, ale ja na to nie pozwolę.
Była godzina 12:39 gdy zauważyłem dobrze mi znaną kobiecą sylwetkę.  To ona.  Miała postawić właśnie pierwszy krok na schodach, ale zachwiała się i straciła równowagę.  Ja nie zwarzając na nikogo ani na nic rzuciłem się piegiem przed siebie.  Złapałem ją w ostatniej chwili.  Popatrzyłam na mnie wzrokiem zszokowanym i lekko przerażonym po czym dodała ciche "dziękuję" odrobinkę się przy tym rumieniąc.  Powiedziała rówież, że w podzięce za uratowanie jej życia zaprasza mnie na kawę.  Oczywiście, zgodziłem się.

niedziela, 13 marca 2016

I was afraid of rejection.


Gatunek: romans.
Typ: fluff.
Rodzaj: scenariusz.
Ilość słów: 2021.

_______________________________________________________

 
     Kolejny dzień.  Kolejny SAMOTNY dzień.   Jestem porażką.  Nic mi się nie udaje.  Jestem tylko niepotrzebnym elementem świata.   Nikt mnie nie potrzebuję i nie lubi. Nie dziwię się.   Komu by była potrzebna taka porażka?  Nikomu.....  To już wiem......


  Wstałam i wsunęłam na nogi pierwsze lepsze spodnie.  Bluzka pognieciona, poplamiona idealnie nadawała się do spędzenia w niej soboty.  Nigdzie się nie wybierałam....   No bo z kim?
Jestem samotną duszyczką, odrzucaną przez społeczeństwo.   Jeszcze nigdy z nikim nie rozmawiałam.  Wiem, że niektórym może się to wydawać dziwne, ale według mnie to w 100% normalne.   Pewnie myślicie, że to nie możliwe, żebym przez całe życie nie rozmawiała z nikim.  Otóż nie.   Jestem głuchoniema.  Nie słyszałam nigdy niczyjego głosu.....  Nawet swojego.....   Na początku czułam się z tym okropnie.  Wszyscy wokół mnie śmieją się, rozmawiają i wygłupiają....   A ja nie wiem nawet z czego.....   Z czasem zaczęłam się z tym godzić, a teraz jestem szczęśliwa, że nic nie rozumiem..... Wiem, że sprawiłoby mi to tylko ból i cierpienie......   Ukrywam to, że nie słyszę i jak ktoś w szkole mnie zaczepia, odchodzę bez słowa.   Pewnie myślicie, że chodzę do jakiejś szkoły specjalnej....  Otóż nie...  Uczęszczam do najzwyklejszej szkoły, w której uczy dobra przyjaciel mojego taty.  Zgodził się opisywać mi wszystko na kartkach i daje mi indywidualne lekcje.  Jestem mu bardzo wdzięczna, bo chociaż z jednej strony mogę żyć jak normalna nastolatka.

Siedziałam właśnie na kanapie oglądając mój ulubiony serial dla niesłyszących, gdy do pokoju wszedł tata.
Jestem głuchoniema więc porozumiewamy się językiem migowym.
-Jesteś głodna?- pokazał.
-Nie....  Chociaż.....  Zjadłabym kimchi......
-W takim razie idziemy do baru.  No! Ruchy!- ponaglił mnie.
- Idę, idę....- uśmiechnęłam się.
Kocham mojego tatę.  Jestem z nim o wiele bardziej zżyta niż z mamą.   Jest on dla mnie bardziej przyjacielem.  Zachowujemy się jak typowi kumple.   Chyba....  W sumie to nie wiem jak zachowują się kumple, ale......  Tak mi się wydaje.......

Dotarliśmy na miejsce.   Przychodziliśmy tu dość często, więc byliśmy tak zwanymi ''stałymi klientami''.   Ja zamawiałam zawsze to samo i gdy tylko przekroczyłam próg podeszła do mnie kelnerka z rysunkowym menu i pokazała długopisem na obrazek z kimchi, a ja przytaknęłam kiwając głową.    Atmosfera, która tam panuje jest bardzo rodzinna.   Każdy tam ze sobą rozmawia.....  No.....  Oprócz mnie.    Wprawdzie potrafię czytać z ruchu warg, ale nie wszystkie słowa znam i do tego Koreańczycy mówią bardzo szybko, więc nie nadążam za nimi.

Gdy przynieśli nam jedzenie tato rzucił się na miskę jak lew, który poluję na ofiarę.
Zaśmiałam się widząc to.
-Co cię tak bawi?- pokazał.
-Twoje podejście do jedzenia.
-A jak mam jeść?- oburzył się.
-Nie wiem, ale wiem, że jedzeniem trzeba się delektować.  Patrz.
Chciałam zademonstrować mu jak się delektuje jedzeniem, ale jedzenie pałeczkami słabo mi wychodzi.
Jedna pałeczka wpadła mi pod stanik, a druga poleciała na inny stolik.    Śmiejąc się wyciągnęłam pałeczkę ze stanika i ruszyłam po drugą.   Był to stolik pod oknem, a więc bardzo oświetlony.
Siedział przy nim jakiś mężczyzna, w trochę luzerskiej czapce.   Patrzył się w okno i pomyślałam, że ma depresję czy coś, więc szybkim ruchem zabrałam zgubę z chęcią powrotu do stolika, ale poczułam nacisk na nadgarstku.   Odwróciłam się by zobaczyć kto mnie trzyma.
To ten facet co siedział przy stoliku.  Czekajcie....  On chodzi do mojej szkoły...  Jest chyba rok starszy, więc nie mamy nic wspólnego.   Patrzyłam w jego oczy, a ten zaczął coś do mnie mówić.   Oczywiście nie wiedziałam co, więc poszłam po tatę.   Tato zdziwiony podążył za mną.
Poprosiłam ojca, żeby przetłumaczył mi wszystko co mu powie tamten.
- Mówi, że kojarzy cię ze szkoły i chciałby zapytać, dlaczego nigdy z nikim nie gadasz.  Wydaje mu się to dziwne, ale każdy lubi co innego.- pokazał.
- Powiedz mu prawdę....- pokazałam i przyznam, że byłam smutna, zła i szczęśliwa jednocześnie.
Smutna, dlatego że ktoś się dowiedział, wściekła dlatego że w takim miejscu, a szczęśliwa dlatego że nie będę musiała już dłużej tego ukrywać.
Z moich zamyślań wyrwał mnie chłopak.
- Potrafię porozumiewać się językiem migowy, bo moja babcia jest głuchoniema.  Porozmawiamy przy stoliku?- pokazał, a ja popatrzyłam znacząco na tatę.   Ten tylko się uśmiechnął i usiadł do swojego stołu.
Siadłam na przeciwko chłopaka.  Przyznam, że był nawet przystojny.  Ale tak tylko troszkę!
- Powiedz mi coś o sobie.....  Najbardziej chciałbym wiedzieć, dlaczego nikomu nie powiedziałaś, że nie słyszysz.
- Nikomu nie powiedziałam dlatego, że nie potrafię.....  I nie chciałam, żeby się ze mnie śmiali....  Wolałam być sama.......   Zresztą, co to zmieni?   Jestem niepotrzebnym elementem świata...  Równie dobrze mogłabym nie istnieć...
- Nie....  Nie pozwolę ci tak myśleć! Nigdy więcej..........  Jesteś potrzebna światu, tak jak każdy inny człowiek!  Wszyscy jesteśmy tu po coś!  Żyjesz by dawać innym radość....  By oni mogli być szczęśliwi z życia.....  A więc proszę....  Doceń to, że żyjesz i bądź szczęśliwa, aby inni mogli podzielać twoją radość.- wstał i wyszedł z budynku, zostawiając na stoliku karteczkę.

  ''Spotkamy się w szkole.
         - Jungkook''

Wróciłam do stolika taty.
-I jak nowy kolega?- zapytał na migi.
-Dał mi bardzo cenną lekcję.    Wracamy już?
-Tak.- uśmiechnął się i przytulił mnie.  Kocham ojcowskie ciepło, które od niego bije.  Zawsze przytula mnie kiedy jestem smutna lub przygnębiona i od razu poprawia mi się humor.
Kocham mojego tatę i nie zamieniłabym go na nic w świecie.

 Dzisiaj poniedziałek, czyli szkoła.   Szkoła, czyli spotkanie.  Spotkanie z nim.  Nim, czyli Jungkook'iem.  Jungkook'iem, czyli.........  Czyli Jungkook'iem.
Oczywiście, nie wiedziałam w co się ubrać, więc poprosiłam o pomoc tatę.
Ten chyba nie ma głowy do mody, bo powiedział, że mam ubrać dresy.
Ja postanowiłam, założyć sukienkę, bo dziś gorąco na dworze.
Sukienka była łososiowa, więc pasowała do trampek.   Wyszłam z domu, zapominając torebki.
Wróciłam po nią, przez co spóźniłam się do szkoły.
Na przerwach byłam bardzo czujna.   Wypatrywałam Jungkook'a, jednak ten się nie pojawił.
Ale czego ja mogę oczekiwać.....   Na pewno napisał to na karteczce, żebym się od niego odczepiła.   Z drugiej strony, to on mnie zaczepił w barze.....   Nie wiem co mam o tym myśleć myśleć!.....
Już mam!
Będę zachowywać się normalnie.   Nie zwracać na nikogo uwagi i tak dalej...
On chce żebym o nim zapomniała....  W takim razie.....  Zapomnę.....

  Wróciłam do domu.   Byłam smutna, ale nie dałam tego po sobie poznać.   Nie chcę żeby tatulek się martwił.   Ma już wystarczająco dużo na głowie, a ja byłabym tylko kolejnym niepotrzebnym problemem.   Zawsze staram się nie sprawiać kłopotu rodzicom.   Jestem samodzielna i choroba nie przeszkadza mi w codziennych czynnościach.  Rodzice nie użalają się nade mną, co według mnie jest bardzo pomocne.   Gdyby byli typowymi nadopiekuńczymi rodzicami, zapewne skończyłabym gdzieś na ulicy, nie radząc sobie z niczym.   Teraz, gdy jestem w liceum potrafię zrobić wszystko, to na co mam ochotę.   No może oprócz rozmowy z rówieśnikami, ale jakoś nie specjalnie mi na tym zależy.

 Postanowiłam zrobić łabędzia z origami.   Jest to dla mnie bardzo relaksujące i robię to o dziwo bardzo często.   Zdarza mi się cały dzień na to poświęcić.   Wszystkie półki w moim pokoju są zajęte przez zwierzęta i znane budowle zrobione z papieru.   Mama często prosi, abym się ich pozbyła, ale moim zdaniem one bardzo zdobią pokój.

  W połowie mojej pracy zabrakło mi kartek, więc musiałam wybrać się do sklepu papierniczego.
Szłam chodnikiem nie zwracając uwagi na otaczający mnie świat.  Bardzo lubiłam naturę.   Wyobrażałam sobie jak wsłuchuję się w śpiew ptaków i szum morza.
Nie wiem, jak to brzmi, ale moja wyobraźnia mi to umożliwia.
Z moich zamyśleń wyrwało mnie silne pchnięcie.
Upadłam niefortunnie na ziemię i lewa noga, bolała mnie jak jeszcze nigdy.
Próbowałam wstać, ale na marne.
Spojrzałam na sprawcę mojego upadku.
Nie wierzyłam własnym oczom.
Jungkook.  Stał właśnie przede mną.  W jego oczach widać było strach, współczucie, cierpienie.
Złapałam się płotu, który był obok mnie i wspięłam się po nim.   Nie chciałam dłużej na niego patrzeć więc kulejąc ruszyłam przed siebie.   Łzy spływały mi po policzkach, ale nie zwracałam na to uwagi.
Poczułam ucisk na nadgarstku, więc odwróciłam się.
Mnie i chłopaka dzieliło zaledwie kilka centymetrów, więc automatycznie odskoczyłam do tyłu.
Te zareagował tak samo.   Staliśmy przez chwilę patrząc się na siebie.
- Nie byłem dzisiaj w szkole, bo moja mama.....- jego gesty były bardzo nie wyraźne, a ręce mu się trzęsły.- Nie żyje...
Jego oczy były mokre od łez.  Nie wiedziałam jak mam zareagować, ale dałam się ponieść emocjom.
Przytuliłam go najmocniej jak potrafiłam.  Ten na początku był zdziwiony, ale po jakimś czasie odwzajemnił uścisk.    Gdy odsunęłam się od Kook'a postanowiłam mu wszystko opowiedzieć.
- Jungkook....  Ja....  Szukałam cię w szkole...  Ale nie znalazłam, więc pomyślałam, że chcesz, abym o tobie zapomniała....  Więc postanowiłam zapomnieć, ale....  I tak myślałam tylko o tobie.....  Więc przepraszam, jeśli cię tym uraziłam....  Ja po prostu....  Nie wiem jak to jest mieć znajomych....  I wiesz.....  Proszę.....  Wybacz mi.....- tłumiłam w sobie łzy, ale nie wytrzymałam.   Zaczęłam płakać jak małe dziecko.   Jungkook przytulił mnie i pogłaskał po głowie.
-Wybaczam ci.....  Ale musisz wiedzieć.   Nie byłem na ciebie ani trochę zły....- uśmiechnął się przez łzy.
-Jasne, jasne....   Tak się zastanawiam....  Przeszedłbyś się ze mną do szpitala?
-Oczywiście, przecież to wszystko przeze mnie.....  Przepraszam.......- patrzył w ziemię.
Ja złapałam go za rękę i pociągnęłam w kierunku budynku.


Jungkook i ja jesteśmy przyjaciółmi od jakichś 2 miesięcy.   Zawsze, gdy jestem smutna ten przychodzi z chusteczkami i lodami czekoladowymi.   Nie mogę uwierzyć, jak bardzo on mnie rozumie.....
Dzisiaj była sobota i razem z Kook'iem postanowiliśmy wybrać się na plażę.   Nie potrafię pływać, więc będę się opalać i w między czasie podziwiać jak moje kochane ciasteczko pływa.
Przed plażą musiałam wziąć szybki prysznic, bo wczoraj nie zdążyłam.
Ubrałam żółtą, przewiewną sukienkę i ruszyłam w kierunku domu przyjaciela.
Czekał już na mnie przed domem.
-Idziemy?- pokazał.
-Idziemy.- uśmiechnęłam się.
Gdy byliśmy już na plaży, ja znalazłam sobie odpowiednie miejsce do opalania, a ciastko pobiegło z prędkością światła do wody.
Leżałam w przyjemnym słoneczku, ale po chwili pojawił się nieprzyjemny cień.
Zdjęłam okulary, by zobaczyć kto śmie zasłaniać mi słońce.
Tak jak myślałam.  Kook'ie.
-Czego chcesz?- zapytałam.
-Chodź popływać.
-Ale nie potrafię.
-Będziesz ze mną, nie musisz się obawiać.
Zastanowiłam się chwilę po czym dodałam.
-Dobra, ale jeśli się utopię, to wszystko będzie twoja wina.
-Tak, tak.....  Chodź....
-Idę.....-wstałam szybko, przez co zaczęło mi się kręcić w głowie.   Upadłam na ziemię, a ciastek przerażony kucnął przy mnie.
-CO SIĘ STAŁO?!  MAM DZWONIĆ PO POGOTOWIE?!- zaczął panikować.
-Nic się nie stało.....  Nigdzie nie dzwoń i chodź pływać....- uspokajałam go.
Cieszyło mnie to, że tak się o mnie martwi.
Pierwsza wbiegłam do wody, przy okazji potykając się o wielki głaz i robiąc w wodzie fikołka.
-Widzę, że już się zamoczyłaś.- zaśmiał się.
-Ale śmieszne...  Ha-ha-ha....- moja mina była chyba odrażająca, bo chłopak aż się cofnął.
Pływaliśmy, znaczy on pływał, a ja chodziłam po dnie i machałam rękami.   Zapewne śmiesznie to wyglądało, ale ja się dobrze bawiłam i to najważniejsze.
Wyszliśmy z wody dopiero, gdy zaczęło się ściemniać.
Jungkook odprowadził mnie do domu i poszedł w swoją stronę.

Dziś niedziela.  Nie umówiłam się z ciastkeim, więc nie wiem co będę robić cały dzień.
Może poskładam origami, albo posprzątam......
W trakcie powstawania moich pomysłów, przyszedł do mnie sms.
Napisał Jungkook.

Ciastek: Możemy się spotkać? ^)^
Ja: No jasne, a gdzie pójdziemy?
Ciastek: Przyjdę po ciebie, bo mam przygotowaną niespodzinkę ^.^
Ja: W takim razie czekam :}
Ciastek: Będę za chwilkę ;**

Nie minęło nawet 5 minut, a Kook'ie, był już pod moim domem.
Szybko ubrałam trampki i wybiegłam.
Przytuliłam Ciastka na przywitanie i ruszyłam za nim.
Nie wiedziałam gdzie idziemy, ale byłam bardzo podekscytowana.
Po 20 minutach byliśmy na miejscu.
Tak....  To ta restauracja w której spotkaliśmy się pierwszy raz.
Weszliśmy do środka i moim oczom ukazał się ogromny plakat z napisem:

''Wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy naszej przyjaźni!''

Popatrzyłam na Kook'iego.  Łzy spływające mi po policzka powoli opadały na ziemię.
W tym momencie zrozumiałam, że uczucie którym darzę Jungkook'a to coś więcej niż przyjaźń...
To.....   Miłość....
Ale nie mogę mu tego powiedzieć.   Nie teraz.....

Rzuciłam mu się na szyję.
Chłopak również mnie przytulił.   Staliśmy tak kilka minut.  Gdy już się odsunęliśmy zapytałam chłopaka:
-Po co to wszystko?- patrzyłam mu w oczy.
-Chciałem ci pokazać, że jesteś wyjątkową przyjaciółką.- przyznam, że trochę mnie to zabolało.- I, że pamiętam o tym jak się poznaliśmy.  Nasza przyjaźń jest najważniejsza w moim życiu i nie wyobrażam sobie życia bez ciebie.
Jestem taka szczęśliwa, że mam takiego wspaniałego przyjaciela.
-Kook'ie....  Ja też nie wyobrażam sobie życia bez ciebie.  Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu....  Bardzo cieszy mnie fakt, że się przyjaźnimy, ale.....- myślę, że to odpowiedni moment, by powiedzieć mu co czuję.- czuję do ciebie coś więcej.....   Wiem, że możesz nie podzielać mojego uczucia, ale nie mogę dłużej tego tłumić....- moją wypowiedź przerwał Jungkook.  Jego słodkie jak maliny usta spoczęły na moich.   Byłam bardzo zdezorientowana, ale odwzajemniłam pocałunek.
Odsunęliśmy się od siebie, gdy zaczęło nam brakować powietrza.
-Dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej?- zapytał.
-Bałam się.....
-Ale czego?
-Nie wiem....  Odrzucenia...?
-Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu, nigdy bym cię nie odrzucił....  Od naszego pierwszego spotkania, wiedziałem, że to z tobą chcę spędzić resztę życia.....   Kocham cię, _______.
-Ja ciebie też kocham, ciastku.- zaśmiałam się.


środa, 9 marca 2016

I'll be your guardian angel.


Gatunek: tragedia, romans.
Typ: angst.
Rodzaj: scenariusz.

____________________________________________________



- Misiak już wstał?- usłyszałem cichutki głos.
- Wstał, wstał.- uśmiechnąłem się i przeciągnąłem.
- Co chcesz na śniadanie?
- Zjem wszystko co zrobisz, skarbie.- powiedziałem słodko.
- Nie pomagasz.- westchnęła.- Dobra, zrobię naleśniki.
- Jeeeeej!!!- ucieszyłem się jak małe dziecko i z prędkością 35651565 km/h podbiegłem i przytuliłem moją kucharkę.
- No już, już.- zaśmiała się odpychając mnie.
- Będę musiał iść do sklepu, bo dżem się skończył.- moja mina zbladła.
- Takie życie.- uśmiechnęła się szyderczo.
Gdy się odwróciła wystawiłem jej język i poszedłem.
Szedłem dość wolno, nie zwracając uwagi na otaczający mnie świat.   Miałem w uszach słuchawki, co sprawiało, że jeszcze mniej ogarniałem.
Wszedłem do jednego sklepu.  Dżemu nie ma.  Do drugiego, też nie ma.
Smutny wróciłem do domu.
- Nie będzie naleśników.- oznajmiłem.
- Czemu?
- Bo nie ma dżemu.
Obydwoje zaczęliśmy się śmiać, ale po jakimś czasie się uspokoiliśmy.
- To trzeba było wziąć nutellę.- powiedziała.
Walnąłem się w czoło i popędziłem do sklepu.
-''Na szczęście jest.......''- pomyślałem, biorąc do ręki słoik.
Zapłaciłem za zakupy i czym prędzej wróciłem.
Po drodze wywaliłem się zbijając słoik i z tego wszystkiego wynikło to, że zjedliśmy suche naleśniki.   Nie no, spoko.

Była dzisiaj niedziela, a więc nie ma szkoły.   Zadzwoniłem do ________ i zapytałem czy gdzieś się wybierzemy.
- No dobra, a gdzie?
- Um.....  Może nad jezioro?
- Oke, oke.  To o 14 bądź gotowy, papa.- rozłączyła się.
- Pa.- powiedziałem odkładając telefon.
Spojrzałem na zegarek.  
''Coo?!   Jak to?!   Mam tylko 10 minut na naszykowanie się?!   O matko, dobra, może zdąże...''
Latałem po całym domu jak poparzony, ale byłem nad jeziorem punktualnie.
Miałem szczęście, że nie było daleko od mojego domu.
Gdy tam dotarłem _____ już czekała.   Ubrała różowy strój kąpielowy i owinęła kolorową chustą.
Siedziała do mnie tyłem, więc postanowiłem zakryć jej oczy.
Przyznam, że chcieć wystraszyć dziewczynę, która ma czarny pas karate, to chyba nie jest dobry pomysł.
W jednej chwili leżałem na ziemi ze złamaną ręką.
-OMATKOBOSKA! JIN! COŚ CI SIĘ STAŁO?! JEDZIEMY DO SZPITALA W TRYBIE NAŁ!!  A W OGÓLE TO DLACZEGO MNIE WYSTRASZYŁEŚ?!  JESTEŚ WREDNY, OPPA!- powiedziała podnosząc mnie z ziemi.
W szpitalu założyli mi gips i powiedzieli, że przez 2 tygodnie nie mogę nią ruszać.
- No świetnie, jak ja będę teraz pisał......- zasmuciłem się.
- Nie martw się!  Będę pisać za ciebie.- uśmiechnęła się.
- Na prawdę?!- ucieszyłem się i pocałowałem w policzek.- Kochana jesteś, wiesz?
- Wiem, bo to ja.- zaśmiała się.
- Tak, tak....  Idziemy do mnie, czy do ciebie?
- Do mnie!  Muszę ci pokazać mój nowy plakat!!
- Tych.....  Jak im tam.....  EXO?
- TAK!!  Jak ja się cieszę, że pamiętasz ich nazwę!- uwiesiła mi się na szyi.
- No skoro gadasz o nich 24 godziny na dobę, to cudem by było nie pamiętać.
- Ano....  Może.....
- Dobra, chodźmy już.- złapałem ją zdrową ręką i powędrowaliśmy do domu.
Po drodze zgłodnieliśmy, więc postanowiliśmy zamówić pizze, bo gdy już przyjdziemy to chcemy, żeby była.
Ja chciałem diabolo, ale _____ wolała margerittę, a ja nie chcę się kłócić, bo mi drugą rękę złamię.   Tak więc wyszło na to, że zjemy margerittę,
Byliśmy już pod domem na pasach, gdy usłyszałem głośny pisk opon i przeraźliwy krzyk pomieszany z płaczem.
Nic nie widziałem.  Nic nie słyszałem.  Nic nie czułem.  Myślałem, że to koniec.
A jednak obudziłem się w łóżku szpitalnym.   Nikogo przy mnie nie było.   Po chwili zjawiła się pielęgniarka.
- Jak się pan czuję?- zapytała.
- Um.....  W miarę.....  Mogę wiedzieć co mi się stało?
- Miał pan wypadek.   Potrąciło pana auto.  Pańskie serce przestało pracować...
- Jakim cudem przeżyłem?- przerwałem jej.
- Proszę niech pan to przeczyta.- oznajmiła wręczając mi zgiętą w pół kartkę.

  ''Cześć Jin.    Pewnie kiedy to czytasz już mnie na tym świecie nie ma, ale muszę ci jeszcze coś powiedzieć.....  Dziękuję ci, że spędziłeś ze mną te cudowne chwile.   Byłeś przy mnie zawsze kiedy tego potrzebowałam.   Poświęciłeś mi swoje serce, a ja nie chcę być dłużna.  Przyjmij moje serce w podziękowaniu za wszystko co dla mnie zrobiłeś.   Jesteś cudowny, więc nie możesz tak szybko odejść.   Żyj za nas obu.    Jestem z tobą teraz i na zawsze.   Będę twoim aniołem stróżem.
Więc pamiętaj....
            Kocham Cię. _______.''
   
Każde słowo sprawiało mi ogromny ból.   Łzy zalewały cały pokój.  
Czułem jak ogarnia mnie pustka.
Nie miałem ochoty żyć.
Bez niej nie będzie już tak samo.
A jednak nie mogę tak po prostu umrzeć.
Muszę żyć.
Muszę żyć i sprawić, by ______ była szczęśliwa tam na górze.
Zrobię to czego ona nie zdążyła i wypełnię jej wolę.

''Ja też cię kocham, _______.''- powiedziałem cicho i przytuliłem kartkę.
  

piątek, 4 marca 2016

Nothing... I love you, too.



Gatunek: romans.
Typ: fluff.
Rodzaj: one-shot.
Paringi: JiHope.

_______________________________________


   Nazywam się Park Jimin. Mam 17 lat i uczęszczam do Seulskiego liceum. Mój tato uczy w mojej szkole W-F’u. Wszystko ładnie, pięknie, gdyby nie to, że jestem pilnowany na każdym kroku. Ojciec uważa, że jestem za słaby by poradzić sobie wśród społeczeństwa. No może ma trochę racji….. Nie jestem jakoś specjalnie wysportowany i ogólnie sport mnie nie kręci. Ja wole bardziej nauki ścisłe. Tak naprawdę, to ja po prostu lubię myśleć. Według mnie dzień bez myślenia to dzień stracony.
Mniejsza….. Wydawać by się mogło, że jestem normalnym chłopakiem, odrzucanym przez rówieśników z powodu mojego hobby. Niestety, to nie jedyny powód, ja w dodatku jestem…… Gejem. Wolę, gdy mówią homoseksualista, ale zdążyłem się do tego określenia przyzwyczaić.
Obiektem moich westchnień jest, starszy o rok – Hoseok. Jest kapitanem szkolnej drużyny koszykarskiej. Mówiłem już, że nie jestem wysportowany, nie? Dlatego nie mogę się do niego zbliżyć….. Ale wpadłem na genialny pomysł! Kiedy tylko mogę przychodzę na ich treningi z pretekstem, że czekam na ojca. Myślałem, że to coś da, ale on nawet mnie nie zauważa.
Inni na pewno odpuściliby sobie, ale ja nie. Dla mnie liczy się nawet samo patrzenie na niego.





Podniosłem się i spojrzałem na budzik.

- Kurwa, znowu zaspałem.- powiedziałem wciągając na nogi spodnie.
Niczym struś popędziłem do kuchni i na szybko coś upichciłem.
No bo co. Spalona jajecznica zawsze spoko, nie?
Wziąłem jeden kęs i wparowałem do łazienki, by się trochę odświeżyć.
Wypsikałem się jakąś perfumom taty i pobiegłem do szkoły.
Jeszcze nigdy się nie spóźniłem, więc dzisiaj też nie mogłem.

Przebiegam bezmyślnie, nawet nie patrząc czy jadą auta. Słyszę głośny pisk opon. Czuję ostry ból w kręgosłupie.
Zamykam oczy i widzę już tylko ciemność.



Obudziłem się, ale nie mogłem otworzyć oczu. Światło w pomieszczeniu w którym się znajdowałem, było zbyt jaskrawe.
Gdy moje oczy się przyzwyczaiły otworzyłem je.
Byłem w szpitalu. Nie wiem dlaczego, nie wiem po co, nie wiem nawet kim jestem.
Siedział obok mnie jakiś mężczyzna. Wydawał mi się znajomy.
- Dzień dobry….- wydukałem.- Wie pan może kim jestem i dlaczego tutaj leżę?
Facet spojrzał na mnie oczami pełnymi łez.
- Synu! Ty żyjesz!- rzucił się na mnie co zaskutkowało okropnym bólem.
- Aish…..- syknąłem.
- Przepraszam, ale bardzo się cieszę, że się obudziłeś….- nadal płakał.
- Nic się nie stało…. Czyli ja jestem twoim synem?
- Tak.- uśmiechnął się.
- A wiesz może jak mam na imię?
- No jasne! Przecież jestem twoim ojcem! Jesteś Park Jimin. Masz 17 lat i chodzisz do pobliskiego liceum, w którym ja uczę W-F’u. Zapomniałbym…. Jest ktoś kto przyjechał tutaj wraz ze mną. Może będziesz go pamiętać….- powiedział i wyszedł z pomieszczenia.
Wrócił po chwili, ciągnąc kogoś za sobą.
Był to wysoki i umięśniony chłopak. Jego brązowa grzywka opadała na jego bladą twarz. Gdybym nie był facetem, pewnie bym się w nim zakochał.
Zaraz, zaraz…. Coś mi świta….. On chyba się nazywa….
- Hoseok….- powiedziałem na głos.
Ten popatrzył na mnie trochę zdezorientowany.
- To ja.- uśmiechnął się i podał mi dłoń. Jego dotyk był taki kojący….- Twój ojciec powiedział, że nic nie pamiętasz.
- A jednak ciebie pamiętam….- zdziwiłem się.
Chłopak był równie zdziwiony co ja, ale nic nie powiedział tylko uśmiechnął się i wyszedł.
- Skąd wiedziałeś, że tak ma na imię?- zapytał mnie tato.
- Sam nie wiem…. Jestem trochę zmęczony…. Zostawisz mnie samego?
- Oczywiście, synku. Jutro przyjadę do ciebie rano. Pa!- pomachał ręką i poszedł.

Całą noc myślałem, dlaczego pamiętam akurat jego.
Może coś łączyło mnie z nim przed wypadkiem?
Nie….. Przecież jestem chłopakiem.
A może……
N-nie mówcie….
Ż-że j-ja…….
O mój boże……..
Jestem……
Gejem…..?

Pamięć wróciła. Wspomnienia. Miłe i trochę mniej. Wszystko pamiętam. Chociaż nie wszystko chcę pamiętać…..



Na następny dzień czułem się o wiele lepiej. Rano przyjechał do mnie tato, a wraz z nim…… Hoseok….. Nie to, że się nie cieszę, ale czuję się niezręcznie, po tym jak wróciła mi pamięć. Nigdy nie zwracał na mnie uwagi. Dlaczego więc przyjechał do mnie, do szpitala?

Gdy przekroczyli próg sali, dostrzegłem czarną torbę na ramieniu Hobiego.
Pewnie wracają z treningu.

Chłopak stanął obok mojego łóżka i wyciągnął z torby dużego pluszowego misia.
Patrzyłem na niego zdziwiony, a on tylko się uśmiechnął i mi go wręczył.
- Dz-dziękuję…?- wziąłem pluszaka.
- Nie ma za co. Chcę żebyś prędko wyzdrowiał i czytałem, że takie misie przyspieszają ten proces.
- Ah, rozumiem. A powiedz mi proszę, po co mam wyzdrowieć?- zapytałem.
Na jego polikach pojawił się rumieniec. Ale to pewnie dlatego, że właśnie wrócił z dworu.
- No bo…. Trener się martwi i nie możemy się skupić na grze, a jeśli wyzdrowiejesz to wszystko wróci do normy.
- Tak właściwie…. To nic mnie już nie boli…. Chyba mogą mnie już wypisać.- powiedziałem i próbowałem wstać, ale ktoś mnie zatrzymał.
- Nie możesz jeszcze wstawać. Kładź się.- powiedział stanowczo Hoseok.
- Ale….
- Nie.- pokazał ręką na łóżko.
Naburmuszyłem się jak mała dziewczynka.
- Słodko tak wyglądasz.- zaśmiał się.- Z-znaczy śmiesznie.- poprawił się.
Ja się tylko zaśmiałem i przytuliłem do misia.
- Jaki on mięciutki….- wtuliłem w niego twarz.
- Cieszę się, że się podoba.- uśmiechnął się.- Niestety, muszę już wracać, ale jutro przyjdę. Do jutra!- pomachał mi na pożegnanie i zamknął drzwi.

Stop, stop, stop….
Czy on właśnie powiedział…..
Do jutra…..?

Miałem ochotę skakać z radości, ale ciało odmawiało mi posłuszeństwa.
Cieszę się, że chociaż w małym stopniu się o mnie martwi.
Taki mały gest, a daje tyle szczęścia daje.



Spałem bez większych problemów, ale ciągle zastanawiałem się czy on przyjdzie i tak właściwie, po co?
Otworzyłem oczy. To sen? Czy on tutaj na prawdę siedzi? No nic Park, weź się w garść.
- Cześć. Co tu robisz tak wcześnie?- zapytałem zachrypniętym głosem.
- O, hej. Przywiózł mnie twój ojciec i powiedział, żebym dzisiaj się tobą zajął, bo on ma coś do zrobienia.- uśmiechał się.
- A… Rozumiem….- popatrzyłem w sufit.
‘’ Czy to możliwe? Możliwe, że moje marzenia się właśnie spełniają? E…. Nie to na pewno tylko sen…. Jeśli to sen to chcę się już obudzić!''- pomyślałem i uderzyłem się w policzek.
- Co się stało?!- krzyknął spanikowany Hobi.
- N-nic…. Po prostu jestem głupi….- uśmiechnąłem się wstydliwie.
- Nie mów tak. Jesteś wyjątkowy.- posłał w moją stronę uśmiech.- Zaparzę ci herbatę.- powiedział i wyszedł.
‘’Co…. On…. Właśnie… Powiedział….? Park! Ogarnij się i nie rób sobie nadziei! On sobie tylko żartuje….. Tak, bo przecież to wszystko to jeden wielki żart.’’
- Wiem, że to wszystko to żart. Jeden wielki, cholerny żart! Na co ja się łudzę?! Że co chłopak, za którym uganiam się od tylu lat nagle mnie zauważył? Śmieszne….. Naprawdę…. Śmieszne….- krzyknąłem ocierając spływające mi po policzkach łzy.
Chwilę po tym do pomieszczenia wszedł Hoseok.
- Płakałeś?- zapytał biorąc chusteczkę i lekko wycierając nią moje oczy.
- T-tak… Znaczy…. Nie…..- wziąłeś głęboki oddech- Tak….
- Dlaczego?- popatrzył na ciebie ze współczuciem.
- Nie wiem, czy chcę o tym mówić….
- Jeśli nie chcesz to nie musisz, ale byłoby ci lżej.- uśmiechnął się.
- No to tak….. Jest w moim życiu osoba, którą kocham ponad życie. Do niedawna nigdy nie zwracała na mnie uwagi, ale pewnego dnia pojawiła się znikąd. Nie wiem jak mam to rozumieć….. Proszę…. Podpowiedz mi….. Co mam zrobić….?
- Nie potrafię ci pomóc, ale opowiem ci o mojej najważniejszej osobie.- w tym momencie zrozumiałem, że to naprawdę był żart.- Jest to osoba, którą obserwuję już od kilku lat. Nigdy nie dawałem po sobie poznać, że mi się podoba. Wręcz ignorowałem tą osobę. Od niedawna próbuję nawiązać z nią bliższą relację i wydaje mi się, że trochę mi się to udaje. Nie wiem czy coś z tego będzie, ale nie zamierzam się poddać. Nie zamierzam stracić najważniejszej osoby w moim życiu.-wziął głęboki oddech i spojrzał mi w oczy.- Ciebie…..
Siedziałem na łóżku osłupiały. Czy to możliwe, że miłość mojego życia, mówi, że mnie kocha…?
- A więc to nie był żart…- powiedziałem sam do siebie.
- Co…?- zdziwił się.
- Nic…. Ja ciebie też kocham…- powiedziałem i nasze usta złączyły się w namiętnym pocałunku.