Typ: opowiadanie.
Rodzaj: angst.
Zespół: Astro.
"Dlaczego mnie zostawiłaś...? Byłaś najważniejszą osobą w moim życiu.... A teraz.... Gdy ciebie już nie ma, moje serce przepełnia pustka.... Ale wiedz, że.... Jesteś moją gwiazdą..... Nawet jeśli dla innych zgasłaś, dla mnie świecisz najjaśniej."- pomyślałem i przejechałem palcem po jej zdjęciu.-"To wszystko moja wina. Gdybym wredy szybciej zareagował, to auto by cię nie uderzyło!"
Złość, która we mnie krążyła była nie do zniesienia. Wstałem z ławki i ruszyłem w kierunku wyjścia z katedry. Odruchowo trzasnąłem drzwiami, ale nie zwarzałem na to. Oddalałem się szybko ciągle patrząc w ziemie. Nagle poczułem ból w klatce piersiowej i usłyszałem trzask książek.
-Um... Przepraszam....- powiedziałem drapiąc się po karku.
-Nic sięnie stało...- odpowiedziała wstając z ziemi.
Chwila... Znam ten głos..
Spojrzałem na nią... To niemożliwe...
-Przecież... Przecież ty nie żyjesz....- powiedziałem cicho, ale na tyle głośno że to usłyszała.
-Ja? Stoje tu, prawda?- zaśmiała się.- A tak właściwie.... Znamy się?
-Chyba tak... Nazywasz się Lee Mi Nyu?
-No, tak.- uśmiechnęła się.
Po tych słowach coś we mnie pękło i szybkim ruchem ją przytuliłem.
-Mi... Wróciłaś do mnie....- powiedziałem mając łzy w oczach.
Dziewczyna mnie odtrąciła.
-Nie dotykaj mnie! Widzę cię pierwszy raz w życiu, więc nigdy więcej tak do mnie nie mów! ZBOCZENIEC!- krzyknęła i uciekła.
Stałem tam chwile, próbując pojąć co się przed chwilą wydarzyło.
Miałem mętlik w głowie. Nie wiedziałem w tym momencie nawet jak mam na imię. Dopiero, gdy wszystko sobie poukładałem ruszyłem w kierunku sali w której ćwiczy.
Spojrzałem do środka przez szerokie okno. Była tam. Układała właśnie choreografię do naszego ulubionego utworu. Ukryłem sir za drzewem i dokładnie obserwowałem jej ruchy. Każdy jej krok był perfekcyjny. Lekki i spokojny, a zarazem uwodzicielski i pociągający.
"Pamiętam jak zawsze przychodziłem tu, by na ciebie popatrzeć. Po treningu odprowadzałem cię do domu i żegnałem czułym uściskiem."- westchnąłem cicho wiedząc, że nic już nie będzie takie jak kiedyś. Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem w kierunku mojego domu. Po drodze zachaczyłem o kiosk z koreańską prasą. Nie mogłem uwierzyć w to co tam zobaczyłem.
"Jak to?! 23.04?! Przecież ten dzień już był... Dokładnie za 4 dni Mi Nyu będzie miała wypadek...- stałem osłupiały wpatrując się w gazetę.- Może Bóg postanowił dać mi szamse i uratować ją. W takim razie zrobię wszystko, by żyła."- pomyślałem, chwyciłem pierwszy lepszy kalendarzyk i ruszyłem w stronę domu. W mieszkaniu starałem się przypomnieć sobie jakie niebezpieczeństwa będą na nią czychać przez kolejne 4 dni.
"Jutro poślizgnie się na schodach w parku."- podrapałem się po głowie.
Jest juź kolejny dzień. To dzisiaj Mi ma spaść ze schodów, ale ja na to nie pozwolę.
Była godzina 12:39 gdy zauważyłem dobrze mi znaną kobiecą sylwetkę. To ona. Miała postawić właśnie pierwszy krok na schodach, ale zachwiała się i straciła równowagę. Ja nie zwarzając na nikogo ani na nic rzuciłem się piegiem przed siebie. Złapałem ją w ostatniej chwili. Popatrzyłam na mnie wzrokiem zszokowanym i lekko przerażonym po czym dodała ciche "dziękuję" odrobinkę się przy tym rumieniąc. Powiedziała rówież, że w podzięce za uratowanie jej życia zaprasza mnie na kawę. Oczywiście, zgodziłem się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz